Obudził mnie deszcz uderzający o stary, metalowy parapet okna.
Przetarłam moje zaspane oczy i powoli sięgnęłam po komórkę.
6:53.
Otworzyłam szeroko oczy i dosłownie wyskoczyłam z łóżka. Musiałam iść na zajęcia na 7.35 i musiałam zdążyć. Podbiegłam do szafy, wyjęłam ubrania i poszłam do łazienki. Po paru minutach byłam już gotowa.
Wybiegłam, sięgnęłam po plecak i znów spojrzałam na wyświetlacz mojej starej komórki. 7.25.
Byłam na siebie wściekła. Do północy siedziałam ze Saulem i oglądaliśmy komedie, a on opluł mnie popcornem, za co ja rzuciłam nim mu prosto w twarz. Przeczesałam włosy ręką i szybko zbiegłam po schodach, widząc jak Saul już zamyka za sobą drzwi. Widocznie był przystosowany do tego trybu życia, ale ja zawsze musiałam być punktualna i długo spać, zwłaszcza gdy był pierwszy dzień w nowej szkole.
Pomachałam jego babci i wybiegłam za nim, wołając jego imię.
-Saul! Czekaj na mnie, ktoś mi musi przecież pokazać szkołę!-przystanął, a ja go dogoniłam. Spojrzałam na niego wzrokiem pełnym jadu i ruszyłam do przodu.
-Jak tam jest?-spytałam, znów spoglądając na komórkę.
7.30.
-Hm. Normalnie. Znaczy niezbyt dla mnie, bo wiesz, jestem inny, ale nie przejmuję się ich opinią jak jakiś zakompleksiona nastolatka.-wyrzucił z siebie z uśmiechem.-Ważne, że są mili nauczyciele i nikt nie żyje w przepychu. Ot taka zwykła szkoła.
-Aha.-sapnęłam szłam szybkim krokiem, aby zdążyć.
Przed nami jeszcze parę metrów drogi plus znalezienie mojej sali. Byłam podenerwowana i wkurzona.
Czy mnie polubią? Czy nie będę miała wrogów?
Wszystko zależało w tym momencie ode mnie.
Stąpałam po nierównym betonowym chodniku, a po ulicy po mojej lewej jeździły z jakieś 100 km/h samochody i motory. Za krawężnikiem po mojej prawej znajdowało się dużo trawy i drzew, w tym parę stokrotek które rozjaśniały tą ponurą scenerię.
*
Z ulgą otworzyłam wyblakłe, czerwone drzwi chwytając srebrny, zardzewiały i szorstki w dotyku uchwyt. Mym oczom ukazał się kremowy korytarz z metalowymi szafkami. Przy jednej stała dziewczyna ubrana cała na różowo w butach na szpilkach. Miała ciemne, duże oczy i ścięto pod ucho gęste blond włosy, a w dłoniach trzymała książkę ,,Romeo i Julia''.
-Zero przepychu?-spytałam ironicznie Saula, lustrując ,,wypolerowaną'' różową panienkę.
-Tak. Ona tylko sprawia takie wrażenie. Lubi różowy, jest blondynką i romantyczką. Nie oceniaj pochopnie.-mrugnął do mnie.-Ok, ty masz teraz pierwszą matematykę a ja biologię. Twoja szafka to A11. Nie zapomnij. A kod masz tu.-podał mi szczelnie zamkniętą kopertę.-Nie zaglądałem!-upewnił i poszedł w swoją stronę.
Nie powiedział mi tylko w której sali jest matematyka, więc szłam szerokim korytarzem szukając napisu na bordowych drzwiach z których schodziła farba.
-Cześć.-uśmiechnął się do mnie blond chłopak z lekkim tapirem, niebiesko-zielonymi oczami i skórzaną kurtką.-Jestem Michael Andrew McKagan. Jesteś nowa w tej szkole?
-Tak..-uśmiechnęłam się nie pewnie.-Katy Hale-podałam mu dłoń i chciałam ją uścisnąć, dy on uniósł ja do ust i ucałował.-Miło mi cię poznać.-Spuściłam wzrok i szybko zabrałam rękę. Takie sytuacje były dla mnie strasznie niezręczne.-Czy wiesz w której sali będzie teraz matematyka?Nie znam się...-powiedziałam. Zrobiło mi się strasznie wstyd, bo zapomniałam planu lekcji z domu.
-Ty też masz matematykę? Extra! Choć, pokażę ci gdzie to jest.-machnął ręką aby pokazać, że mam iść za nim, więc poszłam.
-Sala 56? Zapamiętam.-uśmiechnęłam się, wnosząc plecak do sali.-A gdzie mam usiąść?
-Obok mnie jest wolne miejsce.-w normalnej sytuacji byłabym wściekła i zbyła takiego ,,labradora''. Ale bardziej mu się przyglądając z jego zewnętrznej i wewnętrznej strony uznałam, że jest miłym kolesiem i możemy być przyjaciółmi. Michael uśmiechnął się i oparł o blat ławki.
-Dobrze. Dziękuję.-poklepałam go po ramieniu i wypakowałam z plecaka podręcznik i zeszyt wraz z piórnikiem. Położyłam plecak na podłodze i usiadłam na ławce.
-Czym się zajmujesz?-spytałam od razu.
-Gram na gitarze i sobie podśpiewuję... Ale głownie :gitara.
-Naprawdę? Super. Mój kumpel również. A ja... zaczynam. Znaczy umiem parę akordów ale to tam... amatorskie.
-Będę mógł ci dawać korepetycje.-spojrzałam na niego.-Oczywiście za darmo. Uznajmy że to będzie przyjacielska przysługa.
Chciałam go poprawić, że jeszcze nie jesteśmy przyjaciółmi, gdy na złość zadzwonił dzwonek.
Michael uśmiechnął się szeroko, najwidoczniej dumny z siebie i odgarnął parę kosmyków, które spadły mu na na twarz.
Usiadłam obok niego i zaczęłam bawić się długopisem i rysując różne głupoty na tyle zeszytu.
-Witam.-rozległ się donośny głos nauczyciela.-witam nową uczennice, wstań, proszę.-spojrzałam błagalnie na Michaela po czym wstałam.
-Cześć ludzie, jestem Katy Hale, będę się z Wami uczyć... I mam nadzieję że każdego z Was poznam.-uśmiechnęłam się i usiadłam. Ostatnio zaczęłam się robić bardziej pewna siebie. Wiedziałam, że to jest dżungla, w której aby przetrwać trzeba grać nieczysto i być pewnym swojego zdania.
Usiadłam i rozejrzałam się po klasie.
W drugiej ławce od biurka nauczyciela siedziała ta blondynka która kochała róż. Spojrzała mi w oczy szeroko się uśmiechając i machając mi na powitanie. Odmachałam i spojrzałam na nauczyciela.
-Katy, ja jestem Sean Harisson. Będę twoim wychowawcą..
Pan Harisson gadał a ja nie uważałam i bazgrałam po okładce zeszytu. Gdy usłyszałam wielki huk od razu podniosłam głowę. Nade mną stał wychowawca z linijką w dłoni.
-Aha. Jeszcze jedno. Na moich lekcjach uważamy i się angażujemy. żadnego rysowania i gadania.
Walnął linijką o stół jeszcze raz, a ja kątem oka zauważyłam, że wszyscy na ten dźwięk podskoczyli i zmrużyli oczy ściągając brwi.
-Zrozumiano?!
-Oczywiście. Tylko ostrzegam że ja orłem nie jestem.
Zrobiłam ironiczną minę, a pan Harisson uznał, że da sobie ze mną spokój i usiadł przy swoim biurku.
Na każdej lekcji czy przerwie towarzyszył mi Michael. Nic nie robił prócz pytania się czym się zajmuję i doradzania mi. Czułam się tutaj coraz lepiej. Nauczyciele wydawali się surowi ale uczciwi i mili, wszyscy byli uprzejmi.. Ale na żadnej przerwie nie mogłam zauważyć mojego przyjaciela, Saula. Zaczęłam się martwić. No bo przecież kto by przegapił lunch?
Po wyjściu,a raczej wybiegnięciu ze szkoły i zdenerwowaniu się, że mam dużo zadane a Mike chce przyjść i przyjdzie na 3:30 mnie poduczyć gry, rozejrzałam się dookoła. Nigdzie ani śladu Saula..
Zeszłam ze starych schodów i wracając rozglądałam się. Zauważyłam jak Saul stoi za szkołą, ma gitarę na kolanach i wyglądało na to, że coś komponuje, zagryzając papierosa.
Warknęłam i ruszyłam w jego stronę, a różne zamki na mojej kurtce głośno brzęczały.
-Saul?! Martwiłam się o Ciebie, a ty tu siedzisz i grasz.
Przestał i spojrzał na mnie przenikliwym wzrokiem.
-Ty lepiej martw się o siebie. Na chemii wpadła mi pewna melodia, wyszedłem z klasy i usiadłem tu, by komponować.-Z uśmiechem na twarzy pokazał mi kartkę z zeszytu z byle jak narysowanymi pięcioma liniami, nutami itp. -Nauczyciele się już przyzwyczaili...Babcia również, więc oni jej nie wzywają, a ona na mnie nie krzyczy. Kocham muzykę i tyle.
-A znasz Michaela Andrew McKagana?
-Znam...? A co?-spytał podejrzliwie, nadal na mnie patrząc i zsuwając dłoń z gryfu, aby wyrzucić spalonego papierosa.
-Gra na gitarze, pomógł mi dzisiaj i przyjdzie dziś o 3:30 aby pouczyć mnie gry na gitarze. To nie będzie problem?-spojrzałam na niego zwycięsko.
-Nie.-powiedział krótko i znów zaczął grac, ale znów na chwilę przerwał.-Duff to spoko gość. Cieszę się, że będzie cię uczył grać. Ma talent do grania i tłumaczenia. Powodzenia.
-Duff?
-Tak. Tak go przezywam.-mrugnął do mnie.
zaczął znów grać,a ja wzruszyłam ramionami i ruszyłam w stronę domu.
Slash stał się inny. Bardziej wyluzowany, pewny siebie szczery. Cieszyłam się. no bo kto by nie chciał mieć takiego przyjaciela? ...
-----------------------------------------------------------------------------------------------
Insomniaof - Dziękuję Ci za przydatne rady i za to że mnie wspierasz. staram się i to strasznie. Mam nadzieje, że kiedyś Ci dorównam. Całuski ;* Marta.
Witajcie. Nazywam się Katy Hale. Od dzieciństwa przyjaźnię się ze Saulem Hudsonem, a nasze matki są przyjaciółkami. Gdy moja matka, jedyna rodzina jaką miałam, umarła, poszłam do Domu Dziecka. Uciekłam w wieku 17 lat. Tyle samo miał Slash. Urodziliśmy się tego samego dnia, miesiąca i tego samego roku. Uciekłam do niego.
czwartek, 18 listopada 2010
piątek, 12 listopada 2010
*Rozdział Drugi*
Odłożyłam książkę i telefon. Głowa mnie bolała od ciągłego czytania i słuchania muzyki, choć te dwie rzeczy kochałam. Ale, jak wiadomo - co za dużo to nie zdrowo.
Popatrzyłam w okno. Już nie było widać drzew, które się goniły, tylko budynki i świecące napisy. Już byłam w Los Angeles i poczułam motylki w brzuchu. To było dziwne uczucie.
Saul miał na mnie czekać na dworcu. Byłam tak strasznie szczęśliwa... po czterech latach w końcu spotkam Saula. Mojego najlepszego przyjaciela. Wyobrażałam sobie, jak wygląda. Lecz nic nie przychodziło mi do głowy. Po tak męczącej podróży w głowie miałam zupełną pustkę.
Gdy pociąg się zatrzymał aż podskoczyłam. Przeczesałam palcami moje długie, gęste, rude włosy i chwyciłam bagaż.
Byłam cały czas uśmiechnięta, dlatego musiałam wyglądać głupio. Wyróżniałam się spośród ponurych twarzy i beznamiętnych oczu patrzących ironicznie na cały świat.
W końcu.
Zobaczyłam go.
Moje oczy wyglądały jak spodki.
Włosy miał trochę dłuższe, które były ułożone w nieładzie i opadające na jego czarne oczy. z nich wystawał tylko kawałek nosa i pełne, różowe usta. Miał białą, rozpiętą koszulę, na nią zarzuconą skórzaną kurtkę i skórzane spodnie, które opinały jego szczupłe nogi, a na stopach kowbojki.
-Katy?-spytał niskim, męskim głosem. To przygniotło mnie do ziemi jak dwu tonowy głaz.
-Ta-ak-k.-wybełkotałam.
Przyjrzałam mu się uważniej. Też był poruszony i zdziwiony moim widokiem.
Miałam luźną, czarną koszulę z białym napisem ,,FUCK'' , skórzaną kurtkę, obcisłe, obdarte, czarne jeansy, kowbojki i długie, rude, puszyste włosy, a z rana przejechałam po oczach mascarą i czarną kredką do oczu.
Wzięłam głęboki wdech i wraz z ciężką walizą ruszyłam w jego stronę. Kółka powoli stukały o nierówny beton, tak jak moje kowbojki. Poczułam, że łza kręci mi się w oku, aż w końcu poczułam ją. Była gorąca i spływała po moim zimnym policzku.
Saul zauważył to i podszedł do mnie, biorąc w dłoń moją walizkę. Nasze dłonie spotkały się, a od jego dłoni biło ciepło.
Spojrzeliśmy sobie w oczy, a Saul się do mnie uśmiechnął.
-Czemu nie zadzwoniłeś?-spytałam z wyrzutem, gdy jego umięśniona ręka niosła mój bagaż.
-Wiesz. chciałem Ci zrobić niespodziankę.-spojrzał na mnie z ukosa, uśmiechając się.
-Oooooh, tak jak kiedyś, gdy mieliśmy po jedenaście lat i na urodziny dałeś mi dżdżownicę w pudełku!-krzyknęłam żartobliwie. To była prawda.
Przypomniałam sobie, jak on się śmiał, a ja piszczałam z obrzydzenia.
-Wiesz, miałem zamiar dać ci taki prezent, ale zrezygnowałem, bo teraz mogłabyś mi ją rzucić na twarz.
-Jej. Nostradamus.
Zaczęliśmy się śmiać. Brakowało mi go, a teraz czułam, że wypełnił wielka pustkę w moim sercu.
-Ale nie, serio, w domu mam dla ciebie prezent.-uśmiechnął się, wyjmując papierosa z paczki i zapalając zapałką.-Chcesz? -spytał.
-Slash, ty palisz?-spytałam zdziwiona.-Mamy tylko siedemnaście lat.
-Mam znajomości.-mrugnął do mnie i przygryzł papierosa swoimi śnieżnobiałymi zębami.
----------------------------------------------------------------------------------------------------------
-To tu? - spytałam, spoglądając na stary, brudny, biały domek z niebieskimi zasłonkami w kratę.
-Tak. Widzę, że pamięć cię nie zawodzi.-poklepał mnie po głowie, położył torbę i mocno przytulił.
-Tak dawno cię nie widziałem...-powiedział lekko stłumionym głosem.
Stałam jak słup soli, po czym również go objęłam.
to jest tak jakby rozłączyć papużki nierozłączki na 4 lata. Stęskniłam się z anim jak nigdy w życiu za żadną osobą.
-Ja ciebie też. Cieszę się, że tu przyjechałam.-poczułam jego zapach. Miętę i dym papierosowy.
Delikatnie wysunęłam się z jego objęć.
-Może wejdźmy? Strasznie mi zimno...-dotknął zewnętrzną stroną dłoni mój policzek.
-Jesteś lodowata! Choć, babcia pewnie przygotowała gorącą czekoladę.
Uśmiechnęłam się promiennie.
Gdy otworzył drewniane, odrapane drzwi, które skrzypiały z każdym ruchem, zobaczyłam śliczny, przytulny domek.
Po lewej stronie znajdowały się schody, prowadzące na górę zrobione z jasnego drewna, tak jak podłoga, na której znajdował się zielony dywan. Po prawej stronie znajdowała się kuchnia z której dobiegał zapach czekolady, a na wprost na końcu domu znajdował się pokój jego babci. Na górze zaś, co pamiętałam z mojego dzieciństwa, mieszczą się dwa pokoje i łazienka. Jeden pokój zawsze był pusty. Pewnie go zajmę.
-Katy? Idź do kuchni. Zaraz przyjdę, tylko zaniosę ci tą torbę na górę.
Przytaknęłam i weszłam do kuchni. Stolik z drewna stał po środku z trzema różnymi krzesłami, a za nim znajdował się różowy blat i różowa kuchenka wraz ze srebrną lodówką. Przy stole siedziała babcia w okrągłych okularkach, wysoko spiętym koku, różowym szalu i niebiesko-białej luźnej babcinej sukience.
-Katy!-uśmiechnęła się do mnie i podała kubek gorącej czekolady. Objęłam go dłońmi, by się ogrzać i westchnęłam. W końcu tu byłam i miałam święty spokój.
-Więc, co tam u ciebie? Widziałam jak Slash cię przytula. Przez te cztery lata cały czas o tobie mówił. Jesteście jak bliźnięta i chyba właśnie dlatego.
Uśmiechnęłam się do niej ciepło. Nienawidziłam rozmawiać. Ale dla niej mogłam to zrobić. Zresztą i tak ona cały czas gadała i gadała a ja jej tylko słuchałam i przytakiwałam głową.
-Nie będę cię męczyć-machnęła pomarszczoną, starczą ręką.-Idź do niego. Da ci twój prezent.
Grzecznie podziękowałam za czekoladę i ruszyłam na górę. Otworzyłam drzwi swojego pokoju.
Na środku stało ciemnodrewniane łóżko z fioletową pościelą, ściany były również fioletowe, a w rogu stało biurko z komputerem i paroma książkami. Obok łózka stała półka nocna z małą lampką, a dalej pod ścianą szafa. Na łóżku leżało duże, podłużne pudełko w kształcie prostokąta,a obok niego siedział Saul.
-Jak tu ślicznie...-szepnęłam, powoli wchodząc do pokoju i rozkoszując się zapachem drzew, który pewnie został wypryskany ze specjalnego sprayu.
-Cieszę się. Sam tu remontowałem.-spojrzałam na niego. Remontował dla mnie pokój? To było... słodkie.
-Dziękuję.-mrugnęłam do niego i usiadłam na łóżku po jego prawej stronie.
-A to co?-wskazałam na czarne pudło obwiązane starannie czerwoną wstążką.
-Otwórz a się dowiesz.-uśmiechnął się.
Wzruszyłam ramionami i delikatnie otworzyłam pudło.
dy zobaczyłam co tam jest, przyłożyłam dłoń do ust.
Leżała tam piękna czarna klasyczna gitara. Nie wiedziałam, skąd wiedział, że taką chcę. To była jedyna rzecz, o której mu nie wspomniałam..
-Skąd wiedziałeś?-spytałam zadowolona, wyjmując gitarę z pudła i kładąc ją na kolanach, grając parę nut.
-Wiesz... sam lubię, ba, wprost kocham grać na gitarach. Miałem nadzieję, ze ci się spodoba.
Odłożyłam gitarę delikatnie na poduszkę i mocno uściskałam Slasha.
-To wszystko dla mnie?-szepnęłam wzruszona, wtulając głowę w jego burzę włosów.-Dziękuję...
------------------------------------------------------------------------------------------------------
Olu (Szalona Drwalico xD) : Dziękuję ci za to, że mnie wspierasz i zawsze ze mną jesteś nawet w najgorszej chwili i nawet wtedy kiedy wszyscy maja mnie dość :D Kocham cię a to notka dla Ciebie :*
Popatrzyłam w okno. Już nie było widać drzew, które się goniły, tylko budynki i świecące napisy. Już byłam w Los Angeles i poczułam motylki w brzuchu. To było dziwne uczucie.
Saul miał na mnie czekać na dworcu. Byłam tak strasznie szczęśliwa... po czterech latach w końcu spotkam Saula. Mojego najlepszego przyjaciela. Wyobrażałam sobie, jak wygląda. Lecz nic nie przychodziło mi do głowy. Po tak męczącej podróży w głowie miałam zupełną pustkę.
Gdy pociąg się zatrzymał aż podskoczyłam. Przeczesałam palcami moje długie, gęste, rude włosy i chwyciłam bagaż.
Byłam cały czas uśmiechnięta, dlatego musiałam wyglądać głupio. Wyróżniałam się spośród ponurych twarzy i beznamiętnych oczu patrzących ironicznie na cały świat.
W końcu.
Zobaczyłam go.
Moje oczy wyglądały jak spodki.
Włosy miał trochę dłuższe, które były ułożone w nieładzie i opadające na jego czarne oczy. z nich wystawał tylko kawałek nosa i pełne, różowe usta. Miał białą, rozpiętą koszulę, na nią zarzuconą skórzaną kurtkę i skórzane spodnie, które opinały jego szczupłe nogi, a na stopach kowbojki.
-Katy?-spytał niskim, męskim głosem. To przygniotło mnie do ziemi jak dwu tonowy głaz.
-Ta-ak-k.-wybełkotałam.
Przyjrzałam mu się uważniej. Też był poruszony i zdziwiony moim widokiem.
Miałam luźną, czarną koszulę z białym napisem ,,FUCK'' , skórzaną kurtkę, obcisłe, obdarte, czarne jeansy, kowbojki i długie, rude, puszyste włosy, a z rana przejechałam po oczach mascarą i czarną kredką do oczu.
Wzięłam głęboki wdech i wraz z ciężką walizą ruszyłam w jego stronę. Kółka powoli stukały o nierówny beton, tak jak moje kowbojki. Poczułam, że łza kręci mi się w oku, aż w końcu poczułam ją. Była gorąca i spływała po moim zimnym policzku.
Saul zauważył to i podszedł do mnie, biorąc w dłoń moją walizkę. Nasze dłonie spotkały się, a od jego dłoni biło ciepło.
Spojrzeliśmy sobie w oczy, a Saul się do mnie uśmiechnął.
-Czemu nie zadzwoniłeś?-spytałam z wyrzutem, gdy jego umięśniona ręka niosła mój bagaż.
-Wiesz. chciałem Ci zrobić niespodziankę.-spojrzał na mnie z ukosa, uśmiechając się.
-Oooooh, tak jak kiedyś, gdy mieliśmy po jedenaście lat i na urodziny dałeś mi dżdżownicę w pudełku!-krzyknęłam żartobliwie. To była prawda.
Przypomniałam sobie, jak on się śmiał, a ja piszczałam z obrzydzenia.
-Wiesz, miałem zamiar dać ci taki prezent, ale zrezygnowałem, bo teraz mogłabyś mi ją rzucić na twarz.
-Jej. Nostradamus.
Zaczęliśmy się śmiać. Brakowało mi go, a teraz czułam, że wypełnił wielka pustkę w moim sercu.
-Ale nie, serio, w domu mam dla ciebie prezent.-uśmiechnął się, wyjmując papierosa z paczki i zapalając zapałką.-Chcesz? -spytał.
-Slash, ty palisz?-spytałam zdziwiona.-Mamy tylko siedemnaście lat.
-Mam znajomości.-mrugnął do mnie i przygryzł papierosa swoimi śnieżnobiałymi zębami.
----------------------------------------------------------------------------------------------------------
-To tu? - spytałam, spoglądając na stary, brudny, biały domek z niebieskimi zasłonkami w kratę.
-Tak. Widzę, że pamięć cię nie zawodzi.-poklepał mnie po głowie, położył torbę i mocno przytulił.
-Tak dawno cię nie widziałem...-powiedział lekko stłumionym głosem.
Stałam jak słup soli, po czym również go objęłam.
to jest tak jakby rozłączyć papużki nierozłączki na 4 lata. Stęskniłam się z anim jak nigdy w życiu za żadną osobą.
-Ja ciebie też. Cieszę się, że tu przyjechałam.-poczułam jego zapach. Miętę i dym papierosowy.
Delikatnie wysunęłam się z jego objęć.
-Może wejdźmy? Strasznie mi zimno...-dotknął zewnętrzną stroną dłoni mój policzek.
-Jesteś lodowata! Choć, babcia pewnie przygotowała gorącą czekoladę.
Uśmiechnęłam się promiennie.
Gdy otworzył drewniane, odrapane drzwi, które skrzypiały z każdym ruchem, zobaczyłam śliczny, przytulny domek.
Po lewej stronie znajdowały się schody, prowadzące na górę zrobione z jasnego drewna, tak jak podłoga, na której znajdował się zielony dywan. Po prawej stronie znajdowała się kuchnia z której dobiegał zapach czekolady, a na wprost na końcu domu znajdował się pokój jego babci. Na górze zaś, co pamiętałam z mojego dzieciństwa, mieszczą się dwa pokoje i łazienka. Jeden pokój zawsze był pusty. Pewnie go zajmę.
-Katy? Idź do kuchni. Zaraz przyjdę, tylko zaniosę ci tą torbę na górę.
Przytaknęłam i weszłam do kuchni. Stolik z drewna stał po środku z trzema różnymi krzesłami, a za nim znajdował się różowy blat i różowa kuchenka wraz ze srebrną lodówką. Przy stole siedziała babcia w okrągłych okularkach, wysoko spiętym koku, różowym szalu i niebiesko-białej luźnej babcinej sukience.
-Katy!-uśmiechnęła się do mnie i podała kubek gorącej czekolady. Objęłam go dłońmi, by się ogrzać i westchnęłam. W końcu tu byłam i miałam święty spokój.
-Więc, co tam u ciebie? Widziałam jak Slash cię przytula. Przez te cztery lata cały czas o tobie mówił. Jesteście jak bliźnięta i chyba właśnie dlatego.
Uśmiechnęłam się do niej ciepło. Nienawidziłam rozmawiać. Ale dla niej mogłam to zrobić. Zresztą i tak ona cały czas gadała i gadała a ja jej tylko słuchałam i przytakiwałam głową.
-Nie będę cię męczyć-machnęła pomarszczoną, starczą ręką.-Idź do niego. Da ci twój prezent.
Grzecznie podziękowałam za czekoladę i ruszyłam na górę. Otworzyłam drzwi swojego pokoju.
Na środku stało ciemnodrewniane łóżko z fioletową pościelą, ściany były również fioletowe, a w rogu stało biurko z komputerem i paroma książkami. Obok łózka stała półka nocna z małą lampką, a dalej pod ścianą szafa. Na łóżku leżało duże, podłużne pudełko w kształcie prostokąta,a obok niego siedział Saul.
-Jak tu ślicznie...-szepnęłam, powoli wchodząc do pokoju i rozkoszując się zapachem drzew, który pewnie został wypryskany ze specjalnego sprayu.
-Cieszę się. Sam tu remontowałem.-spojrzałam na niego. Remontował dla mnie pokój? To było... słodkie.
-Dziękuję.-mrugnęłam do niego i usiadłam na łóżku po jego prawej stronie.
-A to co?-wskazałam na czarne pudło obwiązane starannie czerwoną wstążką.
-Otwórz a się dowiesz.-uśmiechnął się.
Wzruszyłam ramionami i delikatnie otworzyłam pudło.
dy zobaczyłam co tam jest, przyłożyłam dłoń do ust.
Leżała tam piękna czarna klasyczna gitara. Nie wiedziałam, skąd wiedział, że taką chcę. To była jedyna rzecz, o której mu nie wspomniałam..
-Skąd wiedziałeś?-spytałam zadowolona, wyjmując gitarę z pudła i kładąc ją na kolanach, grając parę nut.
-Wiesz... sam lubię, ba, wprost kocham grać na gitarach. Miałem nadzieję, ze ci się spodoba.
Odłożyłam gitarę delikatnie na poduszkę i mocno uściskałam Slasha.
-To wszystko dla mnie?-szepnęłam wzruszona, wtulając głowę w jego burzę włosów.-Dziękuję...
------------------------------------------------------------------------------------------------------
Olu (Szalona Drwalico xD) : Dziękuję ci za to, że mnie wspierasz i zawsze ze mną jesteś nawet w najgorszej chwili i nawet wtedy kiedy wszyscy maja mnie dość :D Kocham cię a to notka dla Ciebie :*
*Rozdział Pierwszy*
Na dworcu jak zwykle panował ponury nastrój. Kłęby dymu z niedopalonych papierosów unosiły się nad głowami,a z dala dało się słyszeć rozmowy innych ludzi, zmącone w szum. Spojrzałam na zegarek i stukałam nogą o twardy beton. Nie chciałam czekać. Chciałam już znaleźć się w ramionach mojego przyjaciela, którego kochałam nad życie, jak brata. Był moją jedyną podporą, był kłodą której mogłam się złapać gdy tonęłam w nurcie rzeki zagubienia. Tym gorzej się czułam myśląc, że mogę mu sprawić zawód przyjeżdżając do niego w takim czasie, a mianowicie w Grudniu. Miał pewnie wiele planów. I na dodatek musiał wytłumaczyć jakoś swojej babci, że przyjeżdżam. Niektórzy nie traktują babć z szacunkiem, myślą że są u schyłku życia więc ma się przepustkę.
Ale nie ja i Saul.
My traktowaliśmy z szacunkiem każdą osobę, która była dla nas sympatyczna. Tym bardziej kochająca nas. Jego babcię uwielbiałam. Jest kochaną staruszką, na której można polegać. Nawet tu, siedząc na zimnym peronie i zaciskając dłońmi szalik na szyi, czułam bijące od niej ciepło i życzliwość. Czekałam na telefon od Saula. Wiedziałam, nie tylko ja ale i on, że jego babcia jest ukochaną osobą i na pewno mnie przyjmie z otwartymi ramionami.
Nie przejmowałam się Domem Dziecka tu, w Detroit. Oni nie traktowali nas poważnie. Jeśli któreś z nas uciekło, nie zawracali sobie tym głowy. Według nich, jak mi powiedziano na początku jak mnie wzięli, mają dużo rzeczy na głowie i nie przejmują się jakimiś bachorami. Jeśli chcę, proszę bardzo, niech sobie uciekam, jeśli mam dokąd.
Więc to zrobiłam.
I tak całe moje życie myślałam o moim przyjacielu. To jego codzienne telefony sprawiały, że czułam się lepiej, że czułam, że nadal jestem komuś potrzebna i nadal komuś na mnie zależy. Pisaliśmy ze sobą listy, aż postanowiłam uciec. Nie miałam siły żyć w ciągłej fali stresu i niepewności. Chciałam zatopić się w tym cieple, w żarze miłości którą dostarczał mi zawsze Saul i jego babcia.
Ale jego jedyną miłością, do której mógł się uciec i nie myśleć o czym innym, była gitara, Alice. Nie wiedziałam, czemu ją tak nazwał, ale nie byłam nachalna i nie pytałam. Zawsze podłączał ją do małego radyjka i grał. Była zwykłą hiszpańską jednostrunówką, ale darzył ją ogromną miłością i wystarczyła mu na tyle, by nauczyć się grać.
Mieliśmy 13 lat jak się rozstaliśmy. To było dla nas obojga trudne przeżycie, zwłaszcza dla mnie. Straciłam matkę, potem musiałam jeszcze najlepszego przyjaciela i jego babcię, którą kochałam najmocniej na świecie.
Delikatny wietrzyk muskał moją skórę, tak długo, że moje policzki zaróżowiły się jak pąk róż. Znów spojrzałam na zegarek. Według wskazówek pociąg miał zjawić się na stacji za pięć minut. Wstałam i ciągnąc za sobą ciężką czerwoną torbę na malutkich kółkach, ruszyłam w stronę peronu trzeciego.
Usłyszałam głośny stukot kół o stare szyny i mój kącik ust uniósł się. Nie mogłam doczekać się spotkania i obmówienia ze Saulem wszystkich spraw. O tym jak nam się żyło przez te 4 lata rozłąki.
Pociąg podjechał.
Byłam taka podekscytowana Los Angeles, czyli miastem, gdzie właśnie się wybierałam. wiedziałam, że wiele rzeczy tam się dzieje i że pierwszą rzeczą, jaka będę chciała zrobić po przywitaniu się z Saulem i jego babcią to zwiedzenie tego jakże ciekawego miasta.
Niezdarnie wdrapałam się do pociągu a potem do kabiny. Z podręcznego plecaczka wyjęłam książkę, którą ukradłam z biblioteki, aby mieć co poczytać, po czym wyjęłam telefon i słuchawki, aby móc słuchać muzyki.
Zaczęłam czytać książkę, puszczając wodze wyobraźni i czuć się jak bohaterka w niej. Czułam to, co ona. Wiedziałam, co zrobiła bym w takiej a takiej sytuacji, a potem okazywało się, że robiła to samo.
Spojrzałam przez chwilę w okno.
Żegnaj Detroit, Witaj Los Angeles.
-------------------------------------------------------------------------------------------------
Mam nadzieję, że pierwsza notka się podobała :) Przepraszam, że nie ma prologu, ale nie umiem ich pisać więc sobie darowałam i napisałam w opisie bloga pod tytułem bloga ;) Liczę na komentarze i na to, że będziecie czytać moje wypociny ;D Nowa notka już wkrótce.
Marta
Ale nie ja i Saul.
My traktowaliśmy z szacunkiem każdą osobę, która była dla nas sympatyczna. Tym bardziej kochająca nas. Jego babcię uwielbiałam. Jest kochaną staruszką, na której można polegać. Nawet tu, siedząc na zimnym peronie i zaciskając dłońmi szalik na szyi, czułam bijące od niej ciepło i życzliwość. Czekałam na telefon od Saula. Wiedziałam, nie tylko ja ale i on, że jego babcia jest ukochaną osobą i na pewno mnie przyjmie z otwartymi ramionami.
Nie przejmowałam się Domem Dziecka tu, w Detroit. Oni nie traktowali nas poważnie. Jeśli któreś z nas uciekło, nie zawracali sobie tym głowy. Według nich, jak mi powiedziano na początku jak mnie wzięli, mają dużo rzeczy na głowie i nie przejmują się jakimiś bachorami. Jeśli chcę, proszę bardzo, niech sobie uciekam, jeśli mam dokąd.
Więc to zrobiłam.
I tak całe moje życie myślałam o moim przyjacielu. To jego codzienne telefony sprawiały, że czułam się lepiej, że czułam, że nadal jestem komuś potrzebna i nadal komuś na mnie zależy. Pisaliśmy ze sobą listy, aż postanowiłam uciec. Nie miałam siły żyć w ciągłej fali stresu i niepewności. Chciałam zatopić się w tym cieple, w żarze miłości którą dostarczał mi zawsze Saul i jego babcia.
Ale jego jedyną miłością, do której mógł się uciec i nie myśleć o czym innym, była gitara, Alice. Nie wiedziałam, czemu ją tak nazwał, ale nie byłam nachalna i nie pytałam. Zawsze podłączał ją do małego radyjka i grał. Była zwykłą hiszpańską jednostrunówką, ale darzył ją ogromną miłością i wystarczyła mu na tyle, by nauczyć się grać.
Mieliśmy 13 lat jak się rozstaliśmy. To było dla nas obojga trudne przeżycie, zwłaszcza dla mnie. Straciłam matkę, potem musiałam jeszcze najlepszego przyjaciela i jego babcię, którą kochałam najmocniej na świecie.
Delikatny wietrzyk muskał moją skórę, tak długo, że moje policzki zaróżowiły się jak pąk róż. Znów spojrzałam na zegarek. Według wskazówek pociąg miał zjawić się na stacji za pięć minut. Wstałam i ciągnąc za sobą ciężką czerwoną torbę na malutkich kółkach, ruszyłam w stronę peronu trzeciego.
Usłyszałam głośny stukot kół o stare szyny i mój kącik ust uniósł się. Nie mogłam doczekać się spotkania i obmówienia ze Saulem wszystkich spraw. O tym jak nam się żyło przez te 4 lata rozłąki.
Pociąg podjechał.
Byłam taka podekscytowana Los Angeles, czyli miastem, gdzie właśnie się wybierałam. wiedziałam, że wiele rzeczy tam się dzieje i że pierwszą rzeczą, jaka będę chciała zrobić po przywitaniu się z Saulem i jego babcią to zwiedzenie tego jakże ciekawego miasta.
Niezdarnie wdrapałam się do pociągu a potem do kabiny. Z podręcznego plecaczka wyjęłam książkę, którą ukradłam z biblioteki, aby mieć co poczytać, po czym wyjęłam telefon i słuchawki, aby móc słuchać muzyki.
Zaczęłam czytać książkę, puszczając wodze wyobraźni i czuć się jak bohaterka w niej. Czułam to, co ona. Wiedziałam, co zrobiła bym w takiej a takiej sytuacji, a potem okazywało się, że robiła to samo.
Spojrzałam przez chwilę w okno.
Żegnaj Detroit, Witaj Los Angeles.
-------------------------------------------------------------------------------------------------
Mam nadzieję, że pierwsza notka się podobała :) Przepraszam, że nie ma prologu, ale nie umiem ich pisać więc sobie darowałam i napisałam w opisie bloga pod tytułem bloga ;) Liczę na komentarze i na to, że będziecie czytać moje wypociny ;D Nowa notka już wkrótce.
Marta
Subskrybuj:
Posty (Atom)